wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 1 - "Sekrety kruka" - perspektywa Eveline

     Na początku chciałabym podziękować Wam za miłe komentarze. Tak mi się fajnie zrobiło, kiedy czytałam, że komuś to się w ogóle podoba! :D No ale cóż. Nie zanudzam, oddaję w wasze ręce pierwszy rozdział.

Rozdział pierwszy - "Sekrety kruka"


     Ucząc się życia na ziemi, obserwowałam także szkołę zwaną "liceum". Do niej zdawali się chodzić ludzie w moim wieku, choć nie jestem co do tego całkowicie pewna. Cóż, szkolnictwo tu, a szkolnictwo w Auram Morte to dwie różne rzeczy... 
     Obudzona niepokojącą wizją, resztę nocy przesiedziałam na parapecie swego pokoju, nie spuszczając wzroku z migotającej żarówki ulicznej latarni. Czułam znajomy chłód, rozchodzący się po dłoni, kiedy używałam mocy. Delikatne, białoniebieskie wiązki energii pięły się około dziesięć, może piętnaście centymetrów w górę, a okalały ją niepowtarzalne, dosyć duże płatki śniegu. W głowie huczały mi słowa Aredhela, którymi uraczył mnie na "do widzenia"
"Znajdź Rakanotha i powołaj się na mnie. On będzie wiedział, co robić."
Rakanoth okazał się być dwudziestotrzyletnim Auraminem, pozbawionym umiejętności Zaklinacza oraz Proroka. Nie może nic z tych rzeczy, ale za to ma trochę "papierów". Załatwił mi lokum na osiedlu w pobliżu liceum, parku i różnych sklepów. Oraz trochę kasy. Czasem gdzieś dorabiam, np. roznoszę ulotki lub inne takie. Za dzień potrafi wpaść stówa.
     Nie zauważyłam, kiedy nastał blady świt. Uświadomił mnie o tym natrętny sygnał budzika, który ustawiłam dzień wcześniej. Niechętnie przyjęłam do wiadomości to, że czas najwyższy zejść z chłodnego, dosyć wygodnego parapetu i coś wreszcie zjeść. Nie spałam od trzeciej, więc od tej pory żołądek zdawał się wręcz błagać o cokolwiek do zjedzenia. Wzrokiem obmiotłam fioletowe ściany pokoju, zieloną szafę i komodę i łóżko, nakryte fioletową kołdrą z orientalnym wzorem. Jasne, odcinające się od reszty biurko było zajęte przez przyszykowane na dzisiaj ciuchy, czyli czarną bluzkę, rurki, oraz bluzę z kapturem. Zgarnęłam to wszystko jednym ruchem, po czym doskoczyłam na komody po resztę w postaci bielizny. Chwilę później wchodziłam do łazienki.
     Kiedy spojrzałam w lustro, przeżyłam szok. Istny szok zważywszy na stan moich włosów. Czarna strzecha w połączeniu z moją bladą cerą czyniły ze mnie tzw. "Bladą śmierć". W pewnym momencie wystraszyłam się sama siebie. Jaskrawoniebieskie oczy wnikliwie badały osóbkę, którą było moje odbicie. 
     Wykonałam pierwsze z czynności dnia codziennego, próbując jakimś świętym cudem odpędzić resztki zmęczenia towarzyszącego mi od chwili, kiedy to opuściłam parapet. Ludzie, nie znacie litości? Nie należy mi się czasem coś od życia?
     Wzięłam do ręki szczotkę do włosów, próbując rozczesać długie, kruczoczarne kudły. Kilka z nich, właściwie to nie kilka, bo było ich więcej, spadło na podłogę, kończąc swój marny żywot. A ja, po związaniu włosów w kitkę, ułożyłam charakterystyczną grzywkę. I w końcu się ubrałam. Nie trzeba chyba wspominać, iż prawdopodobnie spóźnię się pierwszego dnia szkoły. Ale cóż, zdarza się. Nic na to nie poradzę, życie bywa takie... kapryśne. Co ja, biedny robaczek poradzę? Poczekają sobie na mnie. Innego wyjścia nie mają.
     Do swojego pokoju wstąpiłam po plecak, który między Bogiem, a prawdą - zawierał pięć książek na krzyż i, słodka ironio, kilkanaście zeszytów. Może do czegoś się przydadzą, może nie. Nazwa mówi sama za siebie: "Słodki Amoris". Błagam, kto normalny nazwałby tak szkołę. Ja nie, choć Lyndon mówi, że jestem zdolna do wszystkiego. Zbiegłam ze schodów, w biegu jadłam śniadanie, przy czym co jakiś czas nerwowo zerkałam na zegar na ścianie. W duchu modliłam się o przynajmniej dziesięć minut dodatkowego czasu, a z tego, co wywnioskowałam, powinnam już dawno być w drodze do szkoły. 
     Jeszcze raz przejrzałam plecak. Dokumenty - są. Formularze - są. Zdjęcie - jest. Podpis Rakanotha pod nazwiskiem David'a Blake'a jako opiekuna prawnego - jak najbardziej. Założyłam czarne buty przed kolano, które szczerze? - wiązałam także ruski rok. Z kieszeni spodni wyjęłam klucz i wyszłam w domu. Zamknęłam jeszcze tylko drzwi, po czym klucz schowałam w plecaku. Poprawiłam kaptur już w drodze, a później schowałam dłonie w kieszeniach bluzy. Wpatrywałam się w popękany miejscami, szary beton robiący za chodnik, w głowie obmyślając to, jak się przedstawię. Nie mogę wypalić, że pochodzę z Auram Morte, że walczymy z najeźdźcami ze Scepter. Tak samo jak nie ujawnię swej mocy. Jak uzgodniłam to z moim "opiekunem", powiem, iż przeprowadziłam się tydzień temu i pochodzę z Nowego Orleanu. 
     Potknęłam się. Nie wiem, kiedy uświadomiłam sobie o tym, że spadam. Wydałam z siebie zduszony okrzyk zaskoczenia, wyciągnęłam przed siebie ręce. Pytaniem było, gdzie podziewał się chwilowy ból? Zastąpiły go czyjeś ręce, dotyk. Odepchnęłam się, po czym z pomocą pewnego czarnowłosego chłopaka ustałam pewnie na nogach. Spojrzałam z wdzięcznością na osobnika, który raczej nie mógł być starszy ode mnie. Przeżyłam po chwili delikatny szok.
      On wyglądał jak... ja? On... był hybrydą... chyba. A może taką urodę zawdzięcza nie z tego faktu, iż może być Auraminem, owocem dwóch rodów, tylko zwykłym, nie mającym nic wspólnego z Auram Morte, rodzicom? Może to cechy dziedziczne? I może, do cholery, przestanę się tak na niego gapić!?
      - Emmm... dzięki. - wykrztusiłam z siebie po jakimś czasie. - Jestem Eveline.
      - Armin...
.     Podaliśmy sobie ręce. I tyle. Każde z nas poszło w swoją stronę. Nie wiem, czy celowo, ale jeszcze przez jakiś czas patrzyłam na odchodzącego chłopaka. Ten chłód... On mnie niepokoił, zarazem pobudzał do działania. Uczucie szczerze przeze mnie znienawidzone, choć czasem pożądane. 

     Jest. Wyblakły, niegdyś pewnie tak samo różowy co kwitnące w ogrodzie piwonie, budynek szkoły. Stojąc na dziedzińcu, zastanawiałam się nad tym, co może dziać się w domu. Bałam się i dalej się boję, iż przybędę zbyt późno, Pałac Szronu przejdzie do historii, a o Zaklinaczach oraz Prorokach będą krążyły już tylko legendy. W śnie widziałam spływającą po lodowych schodach krew Aranei. 
    Po moim ciele przebiegł dreszcz. Nie. Nie mogę się spóźnić. I nie spóźnię się. Hah. Los ogromnego świata skutego lodem, zależy od siedemnastolatki. Nadaje się to do idealnej, aczkolwiek chyba już oklepanej fabuły fantasy, która śmiechem, żartem, ale była moim życiem. Na serio. 
     Przypomniałam sobie nagle o tym, że mam zanieść papiery, leżące bezpiecznie w plecaku, aby przejrzała je dyrektorka. Oraz od niej mam odebrać te wszystkie barachła, takie jak: plan lekcji, kluczyk od szafki, legitymacja oraz całą kupę innych śmieci, które będą mi potrzebne co najwyżej pół roku, może dłużej, jeżeli nie będę mogła wytropić źródła chłodu. Można było powiedzieć, że miałam głowę w chmurach - nie patrzyłam, gdzie idę. Wiedziałam tylko to, że trzeba wejść po schodach, należałoby otworzyć drzwi i nie zabić nikogo po drodze. Na razie tylko to się liczyło. Oczywiście, dopóki nie przypomniałam sobie, że nie pamiętam, gdzie jest dyrekcja. Byłam w kropce. 
     Postanowiłam szukać na własną rękę. Mijałam kolejne pokoje, sale i gabinety, których było od groma. Przeklinałam swoją słabą pamięć do takich spraw i zaszłam aż na koniec korytarza. Świetnie, po to tyle łaziłam, by znaleźć schody. Zacisnęłam pięści i weszłam na górę... Oślepiły mnie białe ściany. Korytarz zdawał się być niedawno remontowany, lub rzadko kiedy ktokolwiek tu się zjawiał. Przewróciłam oczami, aż mój wzrok padł na tabliczkę ze strzałką i napisem:
"Sekretariat i dyrekcja"
      Uśmiechnęłam się pod nosem. A więc tu się kryjesz? We wskazanym kierunku, nie musiałam iść zbyt długo. Prędko ustałam przed ciemnymi, drewnianymi drzwiami...
 
*** 
 
     Formalności? Z głowy. Teraz zwiedzałam szkołę w towarzystwie Nataniela, pełniącego rolę głównego gospodarza liceum. Miałam naprawdę ogromną chęć, by zapytać go, czy on zawsze jest taki miły, czy musi takiego udawać. Na mój gust? To pierwsze. Przy okazji dowiedziałam się, że zostałam przydzielona do klasy "drugiej D o profilu artystycznym", oraz o możliwości zapisania się do któregoś ze szkolnych klubów - ogrodniczego, koszykówki, muzycznego, plastycznego... i tak dalej. Oraz o tym, iż "szkolny zespół poszukuje wokalistki". Wiązało się to z tym, że będę często i gęsto dłużej siedziała w szkole, co daje mi więcej czasu na zbieranie wiadomości o innych i szpiegowanie potencjalnych Zaklinaczy. 
     - To wszystko. Jest jeszcze piwnica, ale nikt tam nie zagląda, poza... yyy 
     To wystarczyło, bym stała się podejrzliwa. Poza kim? Dokończ, chętnie posłucham. Jednak Nataniel przeprosił mnie i powiedział, że już mogę iść na lekcję biologii, które trwają już z pół godziny. Ale nie sama, tylko z nim, bo ironio, okazało się, że jesteśmy w tej samej klasie. Miło. Nie powiem - miło. Blondyn pod krawatem otworzył mi drzwi, ależ kulturalny, i pierwszą wpuścił mnie do środka. Rozległy się zdziwione szepty, potem nie mogłam odpędzić się od ciekawskich spojrzeń. Kobieta, ubrana w fioletową koszulę i siwą spódnicę, ze wściekło rudymi włosami kazała się przedstawić klasie i zapytała, co ja tutaj robię. Czyżby niedoinformowana? Chyba tak, bo jej pełne zdziwienia oraz lekkiego zdenerwowania oczy jakby skanowały mnie. Czy o czymś nie wiem? 
     - Nazywam się Eveline Blade, mam siedemnaście lat, pochodzę z Nowego Orleanu. Przeprowadziłam się do Valentino tydzień temu... i nie wiem co jeszcze powiedzieć... - między Bogiem a prawdą, nie wiedziałam co jeszcze mogę o sobie powiedzieć. 
     - Dobrze... zajmij miejsce obok Rozalii, czwarta ławka, rząd od okna. I proszę, bez wygłupów. - jak chciała, tak zrobiłam. Dosiadłam się do srebrnowłosej dziewczyny, która obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem, oraz postanowiła się zaznajomić.
     Zaniepokoiły mnie jednak szmery z ławki po mojej prawej. Blondynka, o długich, kręconych włosach zawzięcie dyskutowała z azjatyckiej urody dziewczyną, a do moich uszu dobiegło zdanie, które co jak co, ale mnie lekko zmroziło.
     - Ta nowa, mi się wydaje, że coś ukrywa, ale może podzieli się ze mną swoim sekrecikiem, jak myślisz, Li?
     Dyskretnie obserwowałam ją przez dłuższą chwilę, a potem sobie odpuściłam. Być może to przykład "szkolnej księżniczki", kochającej najnowsze plotki i nie wahającej się pogrążyć kogoś niewinnego dla swojego zwycięstwa.

Koniec rozdziału pierwszego.

W następnym rozdziale...
 
     - To nie może się wydać, Eveline. 
     - Zostaw ją, słyszysz!?
     - Nie możesz wytrzymać ani chwili beze mnie?
     - Puszczaj, idioto!
     - Ona może być szpiegiem. Coś czuję, że będzie wesoło.
     - Co za liścik?
     - Kastiel, nie ma sensu dalej tego ciągnąć. 
     
     Krzyki dochodzące z piwnicy i ślady krwi. On woła o pomoc, wali w drzwi. Przerażony, jego towarzyszem jest ciemność. Robi się zimno... bardzo zimno... jego twarz nagle rozświetlają białoniebieskie smugi.
 
Perspektywa Armina.


wtorek, 7 lipca 2015

Prolog - "Misja"

     Spojrzałam w niebo z ogromną tęsknotą. Brakowało mi chłodu świata Auram Morte. Trwała ziemska wiosna, która mimo swego urzekającego piękna, nie zapełniała pustki. Delikatnie zgarnęłam niesforne włosy cisnące się do oczu, po czym spojrzałam za siebie. Widziałam bladoróżowy mur, to on śnił mi się poprzedniej nocy. Czy więc tutaj odnajdę to, po co przyszłam?
     Nazywam się Eveline Blade. Średniego wzrostu Auramka, matka wywodzi się z rodu Proroków, korzenie ojca zaś sięgają Pierwotnych Zaklinaczy. To dzięki niemu władam lodem. My, Auramie, możemy wytwarzać lód po prostu z niczego. Oraz zamrażamy wodę, możemy tworzyć różne formy z lodu, nie męcząc się przy tym - doświadczeni Zaklinacze mogą zrobić to jednym ruchem dłoni. Niestety, ja do nich nie należę. Nie to, że nie panuję nad swoją mocą, władam nią doskonale, nie boję się jej używać... tylko nie potrafię wytworzyć tych wielkich form. Po prostu albo się rozsypują, albo są kruche niczym szkło. Więc jeżeli chcę zrobić np. barierę, musi ona być nie wyższa niż ja. Niestety.
     Zaś jeżeli chodzi o zdolności po matce... Miewam wizję tego, co może się zdarzyć. Chyba, że da się temu zapobiec. Oraz prorocze sny, które nawiedzają mnie każdej nocy. Posiadam zdolność przepowiadania przyszłości, przywołania przeszłości oraz zmiany teraźniejszości.
     Nie jestem jedynaczką. Miałam siostrę, Vaither. Miałam... tak samo jak rodziców... Zniknęli pewnego dnia, w moje piętnaste urodziny. A kto był temu winny? Pewien klan, który postawił sobie za cel pochwycenie Zaklinaczy i Proroków. Ja, będąc hybrydą tych dwóch domen, stałam się obiektem pożądania przewodzącej im Pani Ognia - Leah. To z jej polecenia, właściwie rozkazu, rozpoczęły się łowy. Przechwycił mnie pewien Auramin - Lyndon. To jemu zawdzięczam życie.
     Lyndon zabrał mnie do Pałacu Szronu. Aranea, nasza władczyni, wywodząca się także z rodu Proroków i Zaklinaczy, wyjaśniła mi wszystko. To od niej dowiedziałam się o tym, iż nie przeżyli żadni Prorocy ani Zaklinacze, którzy zostali pochwyceni. Wnętrze wręcz krzyczało, wołało o pomstę. Lecz na zewnątrz starałam się być twarda. Przyjęłam chrzest bojowy, kiedy walczyłam jako szesnastolatka, broniąc Pałacu Szronu. Udało nam się, ale zostaliśmy zdziesiątkowani. Pozostało nas kilkoro: nasza królowa Aranea, Lyndon z mocą Zaklinacza, Aredhel z rodu Proroków. Jak władczyni, byłam hybrydą.
     Od Lyndona usłyszałam o Zimnej Ewakuacji, kiedy to setki lat temu najznakomitsi Zaklinacze uciekli do świata Pór Roku. Osiedlili się, założyli rodziny. Z tego, co się dowiedziałam, na Ziemi żyją ich potomkowie. Tkwi w nich ogromny potencjał. Moc, która musi zostać ujarzmiona, nim się ujawni. Bo kiedy ta siła da o sobie znać, a młody Zaklinacz czy Zaklinaczka nie będzie gotów... Stać się może dosłownie wszystko. Muszę ich odnaleźć oraz wyszkolić. Od tego zależą losy Auram Morte

     Teraz,stojąc przed bramą liceum, przywołałam urywki wspomnień. Tylko to mi pozostanie po domu, jeżeli Leah uda się dobić do bram Pałacu Szronu. A wątpię, czy kilka osób na krzyż da radę stawić czoła tej ognistej larwie i jej wojsku. W ręku ścisnęłam zawieszkę, zaczepioną na skórzanym rzemyku. Starałam się znaleźć ten niezwykły chłód, który jest w stanie rozpoznać każdy z Auramów. A potem...? Co będzie potem? Jak ja im powiem, że są z innego świata? Oni mi nie uwierzą. Dopóki im nie pokażę, a najpierw muszą mi zaufać.

Małe, krótkie przywitanie...

Witam. Jestem Toksyna, na Słodkim Flircie znana również jako Skilena. Cóż... Stworzyłam tego bloga, gdyż naszła mnie wena na opowiadanko... Coś w klimatach fantasy. Co się stanie? I dlaczego tytuł w przetłumaczeniu na polski brzmi: "Historia Dzieci Lodu"? I co ma do tego fabuła gry SF? To zobaczycie sami. Mam nadzieję, że niektórzy z Was ogarnia mniej więcej bohaterów tej gry, więc pozwolę sobie na wprowadzenie tylko, czy aż jednej postaci. A oto ona:

Eveline Blade

 

Wywodząca się ze świata Wiecznej Zimy, jej celem jest odnalezienie Dzieci Lodu - dzieci ostatnich Zaklinaczy Lodu. Zesłana do świata Pór Roku, czyli Ziemię, prowadzi żywot zwykłej licealistki. Przystosowała się do życia na Ziemi, obserwując jej mieszkańców przez okrągły rok. Tak samo podpatrywała zmiany zachodzące w przyrodzie. Pewnego dnia natrafia na trop, a obiektem jej zainteresowania staje się pewna grupa uczniów Liceum Słodki Amoris.

Wiek: 17 lat

Cechy charakterystyczne: Duże, błękitne oczy, ciemne ubrania i naszyjnik ze srebrną zawieszką - płatkiem śniegu.

Panuje nad lodem. A reszta? Jak zwykle, wyjdzie w praniu.