poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział 3 - "Atakować, czy bronić?" - perspektywa Eveline

Na początku chcę podziękować za komentarze od Was, który szczerze mówiąc - wywołały u mnie pozytywne emocje. Dzięki!
A teraz jedziemy z rozdziałem!

     - Musimy go stąd wynieść i ogrzać!

     - Cokolwiek to było, jest groźne jak wygłodniały wilk.

     - Scepter…

     - Na pewno tego chcesz?
     - Baranie!

Rozdział trzeci - "Atakować, czy bronić?"


     Za Arminem poszłam jako pierwsza. Nie byłam pewna, co mu chodzi po głowie, to fakt. Jego słowa, że ktoś jest w piwnicy, wywołały u mnie mimowolny dreszcz. Ale skąd on to wiedział? Zobaczyłam, jak wyważa drzwi piwnicy i wbiega do środka. On oszalał!? W pewnym momencie chciałam krzyknąć "Baranie, co ci do strzeliło do głowy!", ale porzuciłam ten zamiar, kiedy przez otwarte drzwi zobaczyłam jego i tego chłopaka, który mnie oprowadzał po szkole - Nataniela. Pomieszczenie było naprawdę zimne, chcąc, nie chcąc, zatrzęsłam się. Bluza na nic się za bardzo nie zdawała. Próbowałam trzeźwo myśleć. 
     Sama sobie nie dam rady. Nie mogę użyć mocy, nikt nie może mnie zobaczyć, jak się nią posługuję. Jedynym wyjściem było wołać o pomoc. Ale mam biec ja, czy Armin? Przecież niespełna pięć minut temu leżał jak długi w sali od artystycznych! Ale przecież najpierw trzeba wynieść stąd Nataniela!
     - Musimy go stąd wynieść, on nam tu zamarznie! - mówiąc to, patrzyłam głęboko w oczy brunetowi, po czym przeniosłam wzrok na blondyna, który był ledwo przytomny. - Nie zasypiaj, ok?
     Z jego gardła wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk, który uznałam za pozytywną odpowiedź. Poleciłam niebieskookiemu, aby chwycił go za nogi, ja wzięłam go za ręce. Spróbowaliśmy unieść tego zamarzniętego klocka. Nic! Co on jadł, że jest taki ciężki? Zdjęłam bluzę, okryłam nią chłopaka. Na moment musi wystarczać.
     - Nie pozwól mu zasnąć! - poleciłam tylko i pędem wyleciałam z zimnego pomieszczenia. Niektórzy ciekawscy właśnie zmierzali ku piwnicy. - Ludzie pomóżcie, on zaraz tu zamarznie!
     Rozległy się szepty.
     Kto... jak zamarznąć... jest przecież... mamy wiosnę... jej odwaliło?... a może... ja nie idę!... idę tam!
     Wiadomość rozniosła się po całym korytarzu. Usłyszałam stukot obcasów, kolejne nerwowe głosy, podniesione, gniewne, przerażone. W moją stronę "biegły" trzy dziewczyny, no właściwie nie mogłam tego tak nazwać. Z rąsiami lekko podniesionymi w górę, patrzyły z góry, szczególnie ta blondyna w środku. Bóg i car. Jak to inaczej nazwać, nie miałam pojęcia. Potem obok mnie ustał czerwonowłosy chłopak w czarnej ramonesce, zaraz za nim ktoś z białymi włosami, ubrany co najmniej... dziwnie. To chyba było dobre słowo. Podobały mi się jego oczy - jedno złote, zaś drugie zielone.
     - Ki za raban!? - zapytał podejrzliwie Kastiel, jak się nie mylę. Bo ten z czerwonymi włosami to właśnie Kastiel, tak?
     - Musicie mi pomóc, dowiecie się, jak dojdziemy! Za mną, okej!? - podniosłam lekko głos, co chyba nie spodobało się panu od ramoneski.
     - Nikt mi nie rozkazuje, maleńka. To ja tu wydaję polecenia. - powiedział z przekąsem.
     - Kastiel, nie ma na to czasu. Z tego co zrozumiałem, sprawa jest poważna. Idziemy! - ten drugi pociągnął Kastiela za ramię. To był dla mnie sygnał, by zerwać się do biegu. Mijałam zdziwione twarze rówieśników oraz przepychałam się przez zacny tłum, który zebrał się przed wyważonymi drzwiami wiodącymi do piwnicy.
     Nataniel siedział oparty o ścianę, a Armin próbował go zagadać, aby nie zasnął. Grzecznie, aczkolwiek stanowczo poprosiłam to całe towarzystwo o rozejście się (czyt. kazałam im stąd spadać, chyba, że ktoś chce pomóc). Prawie nikt nie został, oprócz czwórki chłopaków, mnie, Rozalii oraz rudowłosej dziewczyny, którą pierwszy raz na oczy widzę. Kazałam białowłosej biec po pielęgniarkę, by nie tracić czasu...

***

     Skończyło się na tym, że Nataniela w stanie hipotermii zabrała karetka, lekcje zostały odwołane, a za całą tą chryją stał jakiś Zaklinacz. Nikt nie przychodził mi na myśl. Wydawało mi się, że nic się nie stanie. Ale dlaczego to wszystko rozegrało się po moim przybyciu? Ktoś mnie szpieguje? To było jedyne, racjonalne wytłumaczenie tej akcji. Ale kto zadałby sobie trud podążania moimi śladami?
     - Scepter. - wyszeptałam cichutko. - Ktoś przeszedł na stronę Scepter.
     Idąc wąską ścieżką, zastanawiałam się, jakie zaklęcie mogło wywołać taki stan u blondyna. W ręku niosłam zakrwawioną bluzę. Musiał dostać niezłe bęcki, zanim ktoś postanowił zrobić z niego mrożonkę. Ten strach w jego oczach... Zastanawiałam się, czy potem nie "odwiedzić" kolegi i zapytać go, jak było. To była myśl. W sumie, w domu mogę zostawić plecak i potem iść dalej, ale Rakanoth zapewne zatrzyma mnie, abym cokolwiek zjadła. Często do mnie wpadał. Opiekował się mną, jakbym była jego młodszą siostrą. Czasem to drażniło, ale... podobało mi się.
     Przeszłam przez bramę. Wyjęłam z plecaka klucze i otworzyłam drzwi. Dom był pusty, co jednocześnie cieszyło mnie i smuciło. Coraz bardziej brakowało mi rodziców, Vaither i przyjaciół - Lyndona oraz Aredhela. W głowie miałam wspomnienie Pałacu Szronu. Zdjęłam buciory i w skarpetkach przeszłam na piętro, do swojego pokoju. Fioletowo-zielone wnętrze podobało mi się, Rakanoth świetnie trafił w mój gust. Rozpuściłam włosy i pozwoliłam, aby ułożyły się jak im się żywnie podobało. Rzuciłam w kąt bluzę. Założyłam rękawiczki bez palców, zgarnęłam inną bluzę i wyszłam z pomieszczenia. Skierowałam się do kuchni, zeszłam znów na dół.
     W kuchni przeważał niebieski kolor. Chwyciłam nóż i w ciągu minuty zrobiłam sobie dwie kanapki z serem. Wyciągnęłam butelkę z wodą owocową. Zjadłam na szybkiego i pociągnęłam z gwinta. Chrzanić to, że chlanie prosto z butelki jest niehigieniczne - jestem u siebie, jestem sama i mogę. Nie miałam ochoty zostawać dłużej w domu - lekcje odrobię po powrocie ze szpitala. Już nie darłam po bluzę, wyszłam tak jak stałam, tylko założyłam buty. Zamknęłam dom na klucz i poszłam na prawo.
     Rok, który spędziłam na Ziemi pozwolił mi się zapoznać z różnymi miejscami. Musiałam to oczywiście robić tak, aby teraz nikt nie mógł mnie rozpoznać. Całą droga miała zająć mi z dwadzieścia minut, jeżeli dobrze pamiętam.
     W pewnej chwili uświadomiłam sobie, że ktoś mnie śledzi. Chłód nagle ogarnął moje ciało, rozchodził się od serca po czubki palców. Nasza moc, wedle ludowych przekazów, brała się prosto z serca. Nie ważne, czy miało się umiejętności Proroka, Zaklinacza, czy może było się hybrydą. To była według mnie prawda. Swoją moc czułam płynącą z serca. Spojrzałam się za siebie. Nikogo nie było. Ale umysł podpowiadał mi, że ktoś jest w moim pobliżu i raczej nie miał zbytniej ochoty na pogawędki.
     - Baranie!
     Czyjś wściekły, lekko zduszony krzyk. Potem jeszcze raz.
     - Zostaw mnie, słyszysz!? Zostaw!
     Włączył mi się tryb "Najpierw działaj, potem myśl". Wydarłam jak szalona, skręcając za źródłem głosu w lewo. Biegłam przez udeptaną ścieżkę, prowadzącą do starego magazynu. Z tego co wiem, były tutaj przechowywane części elektroniki z lat 80 XX wieku. Budynek groził zawaleniem, dlatego został zamknięty, choć kręci tu się wiele osób, w szczególności młodzież. Im byłam bliżej, tym mocniejszy czułam chłód, pochodzący z ciała Auramina. A potem poczułam jeszcze jedno źródło mocy. Mocniejsze niż to pierwsze.
     Przeskoczyłam dosyć niski mur, nie tracąc czasu na szukanie wejścia. Moim oczom ukazała się dziwna sytuacja - zakapturzona, czarna postać wyciągała rękę w stronę przypartego do muru czerwonowłosego chłopaka. Obok jego głowy sterczały już dwa lodowe pociski, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że napastnik to Auramin. Był on dosyć wysoki. Już widziałam w jego ręku kulę uformowaną z energii, jedno z zaklęć wzorcowych.
     Nie wiedziałam, co robić: zaatakować napastnika w czarnej szacie, czy bronić Kastiela. W jednej ręce utworzyłam lodowe ostrze w kształcie płatka śniegu - było gdzieś rozmiarów ściennego zegara. Drugą zaś miałam zamiar zrobić barierę. To było jedyne rozsądne wyjście z sytuacji, przynajmniej na tę chwilę.
     Byli oni oddaleni ode mnie o jakieś piętnaście metrów. Zaklinacz był skupiony na ofierze, oddalony od niej o około trzy metry. Dawało mi to pole manewru. Zerwałam się do biegu. Miałam tylko jedną szansę. Zbliżałam się coraz bardziej do tej dwójki. Moje kroki były ledwie słyszalne, dawało mi to większe szanse, że się uda. Ostatnie dwa metry pokonałam dwoma susami, po czym odbiłam się od ziemi. Czas jakby spowolnił.
     W "locie" wypuściłam ostrze, po czym zamaszyście podniosłam rękę w górę. Od ziemi wystrzeliła lodowa bariera, wysoka jak ja. Z uwagi na to, że Kastiel był trochę wyższy, "kazałam mu się schylić".
     - Padnij! - wykrzyknęłam, kiedy wylądowałam.
     Jak się spodziewałam, moje zaklęcie nie trafiło w napastnika. Po chwili bariera rozpadła się w drobny mak pod wpływem silnego ataku, rozbryzgując lodowe kawałki gdzie popadnie. Potem odparłam jeszcze kilka pocisków, a potem patrzyłam, jak Auramin znika w krzakach, jeszcze jakiś czas słyszałam jego kroki.
     Kastiel powoli podnosił się z ziemi. Zauważyłam, że jest nieźle podrapany, ma podartą kurtkę i bluzkę. Kiedy ustał prosto, nagle lekko zgiął się z grymasem bólu na twarzy. Dłonią ścisnął lewy bok. Czerwona maź robiła brunatną plamę na szkarłatnym materiale. Usłyszałam, jak syknął z bólu. Cholera, nie miałam nic, aby zatamować krwawienie, aby spokojnie przejść do domu. Zdecydowanym krokiem podeszłam do niego.
     - Dam sobie radę. - powiedział tak, jakby chciał mnie zapewnić, że jest ok.
     - Tak, dasz sobie radę, na pewno się nie wykrwawisz. - powiedziałam z przekąsem. - Trzeba to jakoś zatamować. Trzymaj.
     Zwinnym ruchem ściągnęłam z siebie bluzę i rzuciłam chłopakowi. Ten chyba odgadł moje myśli i przycisnął materiał do krwawiącej rany. Przynajmniej zdjął mi z oczu ten widok. Spojrzał na mnie z pewnym pytaniem. Zanim zdążył je zadać, oddaliłam się, postanawiając, aby zakończyć ten wariacki dzień w domu. 

W następnym rozdziale...

     - Nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
     - Masz jakiś lepszy pomysł, gosposiu?
     - Jeszcze nie czas na to, Kastiel. 
     - Co jest!?
     - Jak ja chciałbym wiedzieć, co się ze mną dzieje...

Spojrzałem przerażony na skute lodem ściany, z wzorem w płatki śniegu. Przeniosłem wzrok na dłoń, w której wirowały białe drobiny otoczone niebieską łuną. Cofnąłem się o kilka kroków, dysząc ciężko. Proszę, niech mnie ktoś obudzi z tego koszmaru! Obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni, co spowodowało kolejną eksplozję "lodowej energii". Nagle trafiłem na kolejną ścianę i odwrócony do niej plecami, zsunąłem się po niej. Ukryłem swoją głowę w ramionach.

Perspektywa Kastiela

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 2 - "Dziwne sny" - perspektywa Armina

Więc tak... Dziękuję Wam ślicznie za Wasze komentarze, dziewczyny! Znów zrobiło mi się miło!
Niestety, czuję, że Was zawiodłam. Ten rozdział mi się nie udał. Mam nadzieję, że jakoś to zrekompensuję, oraz to, iż notki nie było przez miesiąc. Cóż.
Nie przedłużając, zapraszam do lektury!





  - To nie może się wydać, Eveline. 
     - Zostaw ją, słyszysz!?
     - Nie możesz wytrzymać ani chwili beze mnie?
     - Puszczaj, idioto!
     - Ona może być szpiegiem. Coś czuję, że będzie wesoło.
     - Co za liścik?
     - Kastiel, nie ma sensu dalej tego ciągnąć. 
     
     Krzyki dochodzące z piwnicy i ślady krwi. On woła o pomoc, wali w drzwi. Przerażony, jego towarzyszem jest ciemność. Robi się zimno... bardzo zimno... jego twarz nagle rozświetlają białoniebieskie smugi.


     Świadomość tego, iż zbliżałem się do szkoły, skutecznie zniechęcała do rozmowy. Alexy naprawdę się starał, ale najzwyczajniej w świecie – niemożliwe było, aby poprawić mi humor zepsuty poniedziałkowym rankiem. Z tego powodu mój bliźniak postanowił pójść drogą między sklepami, z chęcią zlustrowania wystaw. Skręciłem w boczną alejkę, tworzącą skrót do szkoły. Tam, przed sobą zauważyłem postać pewnej dziewczyny. Nie powiem, była dosyć ładna… z tyłu. Mój umysł nagle przeciął pewien obraz. Krew spływająca po schodach… z lodu? Odruchowo mrugnąłem.
     Zbliżałem się powoli do niej, tłumacząc sobie, że pewnie to jakaś scena z gry. Naciągnąłem kaptur na głowę, a po chwili podniosłem wzrok. Byłem kilka metrów od niej, nagle potknęła się. To był moment. Wyłączyłem myślenie, a po chwili uświadomiłem sobie, że trzymam ją w talii. Powoli postawiłem ją na nogi. Wtedy zobaczyłem jej twarz. Nastoletnia dziewczyna o bladej skórze i niebieskich oczach, jakich jeszcze nigdy nie widziałem u kogoś innego… niż u siebie oraz Alexy’ego, zanim założy soczewki. Podziękowała, przedstawiła się jako Eveline. Zauważyłem, jak mi się przygląda. Między Bogiem a prawdą, ja robiłem to samo. I rozeszliśmy się.
     Stojąc przy niej, czułem dziwny… chłód. Taki sam czułem jedynie przy Alexy’m. I przypominał mi coś, choć nie miałem pojęcia, co to może być. Wbiłem wzrok w popękany chodnik. Ciekawiło mnie, czy ta Eveline, czy jak jej tam, także szła do Amorisa. Dłuższą chwilę jej postać zaprzątała moje dość chaotyczne myśli. Skręciłem w lewo, po czym przeszedłem przez szkolną bramę. Dziedziniec był dziwnie pusty, nie licząc czerwonowłosego palacza. Niewiele myśląc, ominąłem to wszystko i wdrapałem się po schodach prowadzących do budynku w kolorze „jednorożec puścił pawia”. Znając na pamięć nieskomplikowany system korytarzy liceum, na ślepo szedłem pod salę biologiczną, zaabsorbowany grą na konsoli. Mignęła mi jednak postać dziewczyny w czarnych spodniach, i nie była to Li, gdyż nie słyszałem stukotu jej półmetrowych szpil. Mimowolnie kolejny raz podniosłem wzrok i spostrzegłem, jak biegnie w stronę schodów. Ona jest na bank nowa!
     Ustałem po salą biologiczną, nie czekając zbyt wiele na dzwonek. Nie zdążyłem zapisać gry! Nie! Nie chcę stracić tych osiągnięć! W ostatniej chwili zapisałem grę, zanim profesorka „Gryzonia” od bioli (nietrudno zgadnąć, czym się jara) otworzyła salę. Oczom ukazała nam się zielono – sraczkowaty kolor ścian i porysowane przez uczniów ławki. Taaak, jedyna korzyść jest taka, że mogę spokojnie ciapać w… nie wiem! Może „Tekkena”? Dla pozoru, że robię cokolwiek, wyjąłem podręcznik i zeszyt. Oraz mój skarb. Schowałem urządzenie pod ławkę, po czym włączyłem je. Ledwie wybrałem grę, rozbrzmiało moje nazwisko…
     - Armin Williams, nie masz oceny z odpowiedzi ustnej. – jak ja nienawidzę tego jej skrzeczącego głosu. Leniwie podniosłem się z krzesła, chowając konsolę z zasięgu wzroku Gryzonii.
     Uratowały mnie otwierające się drzwi, przed które weszła dziewczyna, a za nią główny gospodarz – Nataniel Pierce. Ej, to nie jest przypadkowo… Moje przypuszczenia potwierdziły jej słowa, kiedy przedstawiała się na życzenie rudej nauczycielki. Usiadła w ławce przede mną, obok Rozy. Chyba od razu przypadły sobie do gustu, bowiem przeciwieństwa się przyciągają. Nataniel natomiast poprosił o dziennik i już go nie było… Za to udało mi się usłyszeć, jak nasza szkolna diva porozumiewa się ze swoją popleczniczką – Li. Z pewnego rodzaju utęsknieniem czekałem na dzwonek. Niecierpliwie odmierzałem minuty, potem sekundy.
   Trzy…
   Dwa…
   Jeden…
     Na ten dźwięk, wkurzający na korytarzu, pożądany w klasach, wszyscy poderwali się jak jeden mąż i zaczęli pakować swoje książki i piórniki. Kątem oka zauważyłem Alexy’ego, który zajął miejsce na drugim końcu sali, tuż obok Kim oraz Kentina. Jakim cudem nie zauważyłem go podczas lekcji? Nie wnikałem, po prostu wyszedłem. Nagle, kiedy kierowałem się w stronę klatki schodowej, prowadzącej na pierwsze piętro, kolejny raz tego dnia zrobiło mi się chłodno. Po prostu. Zimno. Zaczynało mi się kręcić w głowie. Nigdy jeszcze to mi się nie zdarzyło. Podrapałem się po makówce, po czym zauważyłem, że sala od artystycznych w drugim segmencie korytarza jest otwarta, jak zawsze. Było tam dosyć głośno, jak na naszą ponad dwudziestoosobową zgraję. Przeszedłem przez próg, po czym…
      Przed oczami stanęła mi pewna scenka. Wszędzie było ciemno, nagle coś przeszyło mój umysł. Chłód, było zimno. Ktoś skulony w kącie, próbuje się ogrzać. Włosy i ubranie lepią się od krwi. Wcześniej krzyczał o pomoc, teraz stracił nadzieję, że go ktokolwiek usłyszy. Szepcze, traci siły. Mignęła mi blond czupryna, należąca do znanej mi dobrze osoby. Potem pojawiły się szepty…
     - Nie możesz wytrzymać ani chwili beze mnie?
     - Puszczaj, idioto!
     - Ona może być…
     Dalej nie usłyszałem. Wróciłem do realnego świata, tak jakby. Powoli osunąłem się na podłogę, ledwie patrząc na oczy. Czułem się jak ten chłopak z pseudosnu. Chwilę potem wyłączyłem się całkowicie, choć docierały do mnie niektóre wrzaski. Nagle zobaczyłem jasny promień, dziewczynę z czerwonymi niczym płomień włosami i spojrzeniem mordercy.
     - Jezu, on zemdlał!
     Nie mogłem się ruszyć. Całą siłę włożyłem w otworzenie oczu, choć ledwo co drgnęły. Ktoś zaczął się drzeć na Kastiela, by ten pomógł podnieść coś… Czyjeś ręce próbowały mnie podnieść. Aha, czyli mnie. Potem zostałem na czymś posadzony. Coś na wzór sztyletu przecięło mój umysł, po czym znów spróbowałem otworzyć oczy. Wcześniej nieposłuszne powieki, otworzyły się bez żadnego sprzeciwu. Głowa leciała mi na bok. Siedziałem na krześle, podtrzymywany przez brata. Kastiel stał przy najbliższej ławce i przyglądał się z dziwnym wyrazem twarzy na to, co się działo.
     - Armin! Jak się czujesz? – zapytał ni z tego ni z owego Alexy.
     - Ktoś jest w piwnicy. – działałem… instynktownie? To chyba dobre określenie.
     Wstałem na nogi. Mimo protestów niektórych kolegów i koleżanek, wyszedłem z sali artystycznej. Złapałem się za bolącą głowę. Pośrednio nie miałem nad sobą kontroli. Jednak niezrażony tym, szedłem dalej. Dotarłem pod drzwi starej piwnicy. Już przed nimi wiało chłodem. Nacisnąłem klamkę. Drzwi pozostawały jednak zamknięte. Nie były one mocne, w sumie to mogłem je wyważyć. Ustawiłem się do nich barkiem. Walnąłem z całej siły.
     Trzask! Drzwi stanęły przede mną otworem. Wbiegłem do środka, zmroził mnie widok.
     Nagle opuściła mnie cała odwaga. Spanikowałem, widząc rannego i trzęsącego się z zimna Nataniela. Nie miałem pojęcia co mam robić. Niech mi ktoś pomoże! Nagle obok pojawiła się Eveline.

W następnym rozdziale…
     - Musimy go stąd wynieść i ogrzać!
     - Cokolwiek to było, jest groźne jak wygłodniały wilk.
     - Scepter…
     - Na pewno tego chcesz?
     - Baranie!

Perspektywa Eveline

wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 1 - "Sekrety kruka" - perspektywa Eveline

     Na początku chciałabym podziękować Wam za miłe komentarze. Tak mi się fajnie zrobiło, kiedy czytałam, że komuś to się w ogóle podoba! :D No ale cóż. Nie zanudzam, oddaję w wasze ręce pierwszy rozdział.

Rozdział pierwszy - "Sekrety kruka"


     Ucząc się życia na ziemi, obserwowałam także szkołę zwaną "liceum". Do niej zdawali się chodzić ludzie w moim wieku, choć nie jestem co do tego całkowicie pewna. Cóż, szkolnictwo tu, a szkolnictwo w Auram Morte to dwie różne rzeczy... 
     Obudzona niepokojącą wizją, resztę nocy przesiedziałam na parapecie swego pokoju, nie spuszczając wzroku z migotającej żarówki ulicznej latarni. Czułam znajomy chłód, rozchodzący się po dłoni, kiedy używałam mocy. Delikatne, białoniebieskie wiązki energii pięły się około dziesięć, może piętnaście centymetrów w górę, a okalały ją niepowtarzalne, dosyć duże płatki śniegu. W głowie huczały mi słowa Aredhela, którymi uraczył mnie na "do widzenia"
"Znajdź Rakanotha i powołaj się na mnie. On będzie wiedział, co robić."
Rakanoth okazał się być dwudziestotrzyletnim Auraminem, pozbawionym umiejętności Zaklinacza oraz Proroka. Nie może nic z tych rzeczy, ale za to ma trochę "papierów". Załatwił mi lokum na osiedlu w pobliżu liceum, parku i różnych sklepów. Oraz trochę kasy. Czasem gdzieś dorabiam, np. roznoszę ulotki lub inne takie. Za dzień potrafi wpaść stówa.
     Nie zauważyłam, kiedy nastał blady świt. Uświadomił mnie o tym natrętny sygnał budzika, który ustawiłam dzień wcześniej. Niechętnie przyjęłam do wiadomości to, że czas najwyższy zejść z chłodnego, dosyć wygodnego parapetu i coś wreszcie zjeść. Nie spałam od trzeciej, więc od tej pory żołądek zdawał się wręcz błagać o cokolwiek do zjedzenia. Wzrokiem obmiotłam fioletowe ściany pokoju, zieloną szafę i komodę i łóżko, nakryte fioletową kołdrą z orientalnym wzorem. Jasne, odcinające się od reszty biurko było zajęte przez przyszykowane na dzisiaj ciuchy, czyli czarną bluzkę, rurki, oraz bluzę z kapturem. Zgarnęłam to wszystko jednym ruchem, po czym doskoczyłam na komody po resztę w postaci bielizny. Chwilę później wchodziłam do łazienki.
     Kiedy spojrzałam w lustro, przeżyłam szok. Istny szok zważywszy na stan moich włosów. Czarna strzecha w połączeniu z moją bladą cerą czyniły ze mnie tzw. "Bladą śmierć". W pewnym momencie wystraszyłam się sama siebie. Jaskrawoniebieskie oczy wnikliwie badały osóbkę, którą było moje odbicie. 
     Wykonałam pierwsze z czynności dnia codziennego, próbując jakimś świętym cudem odpędzić resztki zmęczenia towarzyszącego mi od chwili, kiedy to opuściłam parapet. Ludzie, nie znacie litości? Nie należy mi się czasem coś od życia?
     Wzięłam do ręki szczotkę do włosów, próbując rozczesać długie, kruczoczarne kudły. Kilka z nich, właściwie to nie kilka, bo było ich więcej, spadło na podłogę, kończąc swój marny żywot. A ja, po związaniu włosów w kitkę, ułożyłam charakterystyczną grzywkę. I w końcu się ubrałam. Nie trzeba chyba wspominać, iż prawdopodobnie spóźnię się pierwszego dnia szkoły. Ale cóż, zdarza się. Nic na to nie poradzę, życie bywa takie... kapryśne. Co ja, biedny robaczek poradzę? Poczekają sobie na mnie. Innego wyjścia nie mają.
     Do swojego pokoju wstąpiłam po plecak, który między Bogiem, a prawdą - zawierał pięć książek na krzyż i, słodka ironio, kilkanaście zeszytów. Może do czegoś się przydadzą, może nie. Nazwa mówi sama za siebie: "Słodki Amoris". Błagam, kto normalny nazwałby tak szkołę. Ja nie, choć Lyndon mówi, że jestem zdolna do wszystkiego. Zbiegłam ze schodów, w biegu jadłam śniadanie, przy czym co jakiś czas nerwowo zerkałam na zegar na ścianie. W duchu modliłam się o przynajmniej dziesięć minut dodatkowego czasu, a z tego, co wywnioskowałam, powinnam już dawno być w drodze do szkoły. 
     Jeszcze raz przejrzałam plecak. Dokumenty - są. Formularze - są. Zdjęcie - jest. Podpis Rakanotha pod nazwiskiem David'a Blake'a jako opiekuna prawnego - jak najbardziej. Założyłam czarne buty przed kolano, które szczerze? - wiązałam także ruski rok. Z kieszeni spodni wyjęłam klucz i wyszłam w domu. Zamknęłam jeszcze tylko drzwi, po czym klucz schowałam w plecaku. Poprawiłam kaptur już w drodze, a później schowałam dłonie w kieszeniach bluzy. Wpatrywałam się w popękany miejscami, szary beton robiący za chodnik, w głowie obmyślając to, jak się przedstawię. Nie mogę wypalić, że pochodzę z Auram Morte, że walczymy z najeźdźcami ze Scepter. Tak samo jak nie ujawnię swej mocy. Jak uzgodniłam to z moim "opiekunem", powiem, iż przeprowadziłam się tydzień temu i pochodzę z Nowego Orleanu. 
     Potknęłam się. Nie wiem, kiedy uświadomiłam sobie o tym, że spadam. Wydałam z siebie zduszony okrzyk zaskoczenia, wyciągnęłam przed siebie ręce. Pytaniem było, gdzie podziewał się chwilowy ból? Zastąpiły go czyjeś ręce, dotyk. Odepchnęłam się, po czym z pomocą pewnego czarnowłosego chłopaka ustałam pewnie na nogach. Spojrzałam z wdzięcznością na osobnika, który raczej nie mógł być starszy ode mnie. Przeżyłam po chwili delikatny szok.
      On wyglądał jak... ja? On... był hybrydą... chyba. A może taką urodę zawdzięcza nie z tego faktu, iż może być Auraminem, owocem dwóch rodów, tylko zwykłym, nie mającym nic wspólnego z Auram Morte, rodzicom? Może to cechy dziedziczne? I może, do cholery, przestanę się tak na niego gapić!?
      - Emmm... dzięki. - wykrztusiłam z siebie po jakimś czasie. - Jestem Eveline.
      - Armin...
.     Podaliśmy sobie ręce. I tyle. Każde z nas poszło w swoją stronę. Nie wiem, czy celowo, ale jeszcze przez jakiś czas patrzyłam na odchodzącego chłopaka. Ten chłód... On mnie niepokoił, zarazem pobudzał do działania. Uczucie szczerze przeze mnie znienawidzone, choć czasem pożądane. 

     Jest. Wyblakły, niegdyś pewnie tak samo różowy co kwitnące w ogrodzie piwonie, budynek szkoły. Stojąc na dziedzińcu, zastanawiałam się nad tym, co może dziać się w domu. Bałam się i dalej się boję, iż przybędę zbyt późno, Pałac Szronu przejdzie do historii, a o Zaklinaczach oraz Prorokach będą krążyły już tylko legendy. W śnie widziałam spływającą po lodowych schodach krew Aranei. 
    Po moim ciele przebiegł dreszcz. Nie. Nie mogę się spóźnić. I nie spóźnię się. Hah. Los ogromnego świata skutego lodem, zależy od siedemnastolatki. Nadaje się to do idealnej, aczkolwiek chyba już oklepanej fabuły fantasy, która śmiechem, żartem, ale była moim życiem. Na serio. 
     Przypomniałam sobie nagle o tym, że mam zanieść papiery, leżące bezpiecznie w plecaku, aby przejrzała je dyrektorka. Oraz od niej mam odebrać te wszystkie barachła, takie jak: plan lekcji, kluczyk od szafki, legitymacja oraz całą kupę innych śmieci, które będą mi potrzebne co najwyżej pół roku, może dłużej, jeżeli nie będę mogła wytropić źródła chłodu. Można było powiedzieć, że miałam głowę w chmurach - nie patrzyłam, gdzie idę. Wiedziałam tylko to, że trzeba wejść po schodach, należałoby otworzyć drzwi i nie zabić nikogo po drodze. Na razie tylko to się liczyło. Oczywiście, dopóki nie przypomniałam sobie, że nie pamiętam, gdzie jest dyrekcja. Byłam w kropce. 
     Postanowiłam szukać na własną rękę. Mijałam kolejne pokoje, sale i gabinety, których było od groma. Przeklinałam swoją słabą pamięć do takich spraw i zaszłam aż na koniec korytarza. Świetnie, po to tyle łaziłam, by znaleźć schody. Zacisnęłam pięści i weszłam na górę... Oślepiły mnie białe ściany. Korytarz zdawał się być niedawno remontowany, lub rzadko kiedy ktokolwiek tu się zjawiał. Przewróciłam oczami, aż mój wzrok padł na tabliczkę ze strzałką i napisem:
"Sekretariat i dyrekcja"
      Uśmiechnęłam się pod nosem. A więc tu się kryjesz? We wskazanym kierunku, nie musiałam iść zbyt długo. Prędko ustałam przed ciemnymi, drewnianymi drzwiami...
 
*** 
 
     Formalności? Z głowy. Teraz zwiedzałam szkołę w towarzystwie Nataniela, pełniącego rolę głównego gospodarza liceum. Miałam naprawdę ogromną chęć, by zapytać go, czy on zawsze jest taki miły, czy musi takiego udawać. Na mój gust? To pierwsze. Przy okazji dowiedziałam się, że zostałam przydzielona do klasy "drugiej D o profilu artystycznym", oraz o możliwości zapisania się do któregoś ze szkolnych klubów - ogrodniczego, koszykówki, muzycznego, plastycznego... i tak dalej. Oraz o tym, iż "szkolny zespół poszukuje wokalistki". Wiązało się to z tym, że będę często i gęsto dłużej siedziała w szkole, co daje mi więcej czasu na zbieranie wiadomości o innych i szpiegowanie potencjalnych Zaklinaczy. 
     - To wszystko. Jest jeszcze piwnica, ale nikt tam nie zagląda, poza... yyy 
     To wystarczyło, bym stała się podejrzliwa. Poza kim? Dokończ, chętnie posłucham. Jednak Nataniel przeprosił mnie i powiedział, że już mogę iść na lekcję biologii, które trwają już z pół godziny. Ale nie sama, tylko z nim, bo ironio, okazało się, że jesteśmy w tej samej klasie. Miło. Nie powiem - miło. Blondyn pod krawatem otworzył mi drzwi, ależ kulturalny, i pierwszą wpuścił mnie do środka. Rozległy się zdziwione szepty, potem nie mogłam odpędzić się od ciekawskich spojrzeń. Kobieta, ubrana w fioletową koszulę i siwą spódnicę, ze wściekło rudymi włosami kazała się przedstawić klasie i zapytała, co ja tutaj robię. Czyżby niedoinformowana? Chyba tak, bo jej pełne zdziwienia oraz lekkiego zdenerwowania oczy jakby skanowały mnie. Czy o czymś nie wiem? 
     - Nazywam się Eveline Blade, mam siedemnaście lat, pochodzę z Nowego Orleanu. Przeprowadziłam się do Valentino tydzień temu... i nie wiem co jeszcze powiedzieć... - między Bogiem a prawdą, nie wiedziałam co jeszcze mogę o sobie powiedzieć. 
     - Dobrze... zajmij miejsce obok Rozalii, czwarta ławka, rząd od okna. I proszę, bez wygłupów. - jak chciała, tak zrobiłam. Dosiadłam się do srebrnowłosej dziewczyny, która obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem, oraz postanowiła się zaznajomić.
     Zaniepokoiły mnie jednak szmery z ławki po mojej prawej. Blondynka, o długich, kręconych włosach zawzięcie dyskutowała z azjatyckiej urody dziewczyną, a do moich uszu dobiegło zdanie, które co jak co, ale mnie lekko zmroziło.
     - Ta nowa, mi się wydaje, że coś ukrywa, ale może podzieli się ze mną swoim sekrecikiem, jak myślisz, Li?
     Dyskretnie obserwowałam ją przez dłuższą chwilę, a potem sobie odpuściłam. Być może to przykład "szkolnej księżniczki", kochającej najnowsze plotki i nie wahającej się pogrążyć kogoś niewinnego dla swojego zwycięstwa.

Koniec rozdziału pierwszego.

W następnym rozdziale...
 
     - To nie może się wydać, Eveline. 
     - Zostaw ją, słyszysz!?
     - Nie możesz wytrzymać ani chwili beze mnie?
     - Puszczaj, idioto!
     - Ona może być szpiegiem. Coś czuję, że będzie wesoło.
     - Co za liścik?
     - Kastiel, nie ma sensu dalej tego ciągnąć. 
     
     Krzyki dochodzące z piwnicy i ślady krwi. On woła o pomoc, wali w drzwi. Przerażony, jego towarzyszem jest ciemność. Robi się zimno... bardzo zimno... jego twarz nagle rozświetlają białoniebieskie smugi.
 
Perspektywa Armina.